You are currently viewing Terapia, która zniewala czy terapia, która uwalnia?

Terapia, która zniewala czy terapia, która uwalnia?

Większość  terapeutów, których znam bądź oglądałem i słuchałem w przestrzeni internetowej zgodnie przekazuje, że, choć terapeuta i pacjent pozostają względem siebie w relacji równoważnej, to najważniejsze w terapii są motywacja i zaangażowanie pacjentki/pacjenta oraz zdobyta przez nich wiedza, a następnie praktyczne zastosowanie tejże. Terapeuta zaś to uważny, aktywnie słuchający, wspierający towarzysz podróży, życzliwy przewodnik – ten, który ostrożnie, z wyczuciem stymuluje proces terapeutyczny – nieosądzający, nieoceniający dostarczyciel wiedzy, sposobów rozwiązywania problemów, ćwiczeń, technik, nazywanych „narzędziami”.

W zasadzie się z tym zgadzam. Co zatem różni terapię realizowaną w większości placówek, ośrodków i gabinetów od tej, którą realizuję w moim gabinecie? Odmiennie definiuję wiele obecnych w terapii pojęć i zjawisk. Wprowadziłem także, bazując na krytycznym oglądzie dostępnych nurtów terapeutycznych, nowe pojęcia. W odróżnieniu od powszechnie dostępnej terapii (zarówno tej w ramach NFZ, jak i tej z sektora prywatnego), wspomniane wyżej „narzędzia” przekazuję nie niewolnikom terapii, a ludziom wolnym.

W myśl aktualnie obowiązującej, a przyjętej ponad pół wieku temu  definicji alkoholizmu, jest on  „chroniczną, nieuleczalną, śmiertelną chorobą”, choć, co ciekawe, być może w celu zdjęcia odrobiny ciężaru z barków osób uzależnionych – 'niezawinioną”. Co jeszcze? Jest to choroba „pierwotna”, to znaczy taka, która może być źródłem innych chorób, nie jest  natomiast wywołana inną chorobą. „Alkoholik pije alkohol, ponieważ jest alkoholikiem”.

Jak Ci to brzmi? Czy to jasne, logiczne, spójne, mające sens? Według mnie ciągle jeszcze aktualnym pozostaje pytanie, czy uzależnienie w ogóle jest chorobą, ale nawet przyjmując, że tak,  jestem w pełni przekonany, że nie jest to zjawisko pierwotne. Niestety, większość terapeutów, pomimo świadomości, że uzależnienie pojawia się w następstwie innych problemów (poczucie niskiej wartości, brak umiejętności konstruktywnego rozwiązywania problemów itd.) nie podejmuje dyskusji z wyuczonymi dogmatami.  W przestrzeni internetowej natknąłem się na wiele materiałów w temacie uzależnień, w których mówcy, edukatorzy, terapeuci dystrybuują  sprzeczne informacje. Odpowiedzi na ewentualne, zadane przez Ciebie pytania, będą wyjęte z przygotowanego przez system pakietu obowiązkowych odpowiedzi – odpowiedzi automatycznych, niebudowanych na głębokiej refleksji ani ciekawości odnośnie tego tematu. Czyżby zatem ślepcy prowadzili ślepców? Moim zdaniem – tak.

Terapia, która zniewala, to terapia, która abstynencję od alkoholu i innych substancji psychoaktywnych oraz zachowań destrukcyjnych buduje na strachu przed powrotem do picia i głosi, że następstwem tzw. nawrotu będzie pogłębienie choroby, eskalacja związanych z nałogiem problemów, a wreszcie śmierć. Dostrzegłem, że taki model terapii koncentruje życie pacjenta wokół picia – choć bez picia. A, jak zaznaczyłem w jednej z wcześniejszych wypowiedzi, koncentracja życia wokół picia jest według kryteriów diagnostycznych omawianego tu modelu terapii jednym z objawów osiowych uzależnienia. Koncentracja życia wokół picia wyzwala „głód alkoholowy” i nieustannie przypomina o „bezsilności wobec picia alkoholu”. Głód i bezsilność zaś to kolejne kryteria uzależnienia, a zatem pacjentka/pacjent są niejako skazani na życie w przestrzeni, w której zachowując abstynencję spełniają trzy spośród sześciu (według diagnozy nozologicznej) kryteriów uzależnienia. Tworzy to rodzaj pętli bez wyjścia. Dlatego też powszechnie dostępną terapię uzależnień ośmielam się nazwać terapią zniewolenia.

Terapia ta wspiera też ten znany pogląd, że „wszystko jest dla ludzi, byle z głową” – nie wykluczając picia alkoholu. W gabinetach terapeutycznych siedzi zazwyczaj terapeutka/terapeuta, którzy nie są abstynentami, piją towarzysko, „z głową”, a na przeciwko nich siedzi ona/on – ci, dla których ta „przyjemność” ma być na zawsze zakazana. Absolwent zatem, kończący cykl podstawowego etapu terapii uzależnień opuszcza ośrodek z etykietą człowieka „nienormalnego”, co później jest jeszcze gruntowane w kolejnych etapach terapii, w tzw. „terapii pogłębionej”, a także w przekazie ruchu Anonimowych Alkoholików. Spotkałem wielu ludzi, którzy po kilkunastu nawet latach utrzymywania stanu abstynencji – w lęku, w strachu, jak sami mówili „skazani na niepicie”, podjęli wreszcie próbę „powrotu do normalności”, to znaczy „picia z głową”. W terapii uzależnień jest to określane mianem „nawrotu”. Nawrót może nastąpić wcześniej lub później. Moim zdaniem udział w tym ma także przyjęty model terapeutyczny. Nie jest to bowiem przyjemna sprawa funkcjonować w świecie jako ta „nienormalna/nienormalny”, a tak łatwo pozbyć się tego stygmatu – wystarczy się napić i powrócić z powrotem w pętlę terapii. Czy stoi za tym cynizm czy rzeczywista ślepota terapeutów?

Ponadto, w oparciu o tzw. mechanizm „rozproszonego ja”, który jest aktywny w życiu alkoholiczki/alkoholika i sprawia, że osoba uzależniona żyje w skrajnościach – raz na górze, raz na dole, raz w mocy bez ograniczeń, a raz bez możliwości podjęcia jakiegokolwiek działania, z widocznym brakiem równowagi, brakiem środka – stąd określenie „wydrążone ja”, terapeuci dokonują kolejnego, moim zdaniem, nadużycia. W procesie terapeutycznym budują wraz z pacjentką/pacjentem tak zwaną „tożsamość alkoholiczki/alkoholika”. Nie masz już zatem imienia – masz od teraz imię i „po-imię”, np. „Anna – alkoholiczka, seksoholiczka i zakupoholiczka”, „Adam – alkoholik, narkoman i hazardzista”. Tu pozwolę sobie na dygresję – jak wyżej wspomniałem, relacja terapeutyczna jest – w założeniu – relacją równoważną. W praktyce zaś terapeuta zajmuje pozycję wyższą i, co ze smutkiem stwierdzam, nierzadkie są przypadki nadużywania tejże sztucznie wykreowanej wyższej pozycji. Pacjent w problemie, zdezorientowany, niepogodzony z sytuacją, często pozbawiony osobistej, głębokiej motywacji do terapii, jest konfrontowany przez kogoś, kto ma pewien zasób wiedzy, przypisaną pewną rolę, gotowe odpowiedzi na wszystkie pytania. Terapeucie należy się szacunek, a pacjentce / pacjentowi – niekoniecznie. Tworzy to przestrzeń do stosunkowo łatwej manipulacji – przestrzeń sprzyjającą zachowaniom przemocowym. I niestety, nierzadkie jest w praktyce to, że terapeutka/ terapeuta są właśnie tymi, którzy manipulują i stosują przemoc. W rzeczywistości zatem nie jest to wspólnota działania, ale to terapeutka/terapeuta są twórcami wspomnianej wyżej tożsamości alkoholiczki/alkoholika, a pacjenci najczęściej nie mają świadomości, że dokonywany jest na nich ten zabieg, a co za tym idzie, nie mają możliwości wyrażenia świadomej zgody na branie udziału w tych działaniach. Terapeuta – (s)twórca?!

Dostrzegam zatem dwie możliwości dla uczestników takiej terapii: powrót do picia alkoholu lub wymuszoną abstynencję i życie w myślowym getcie, w obsesyjnym skupieniu na jednym temacie, w środowisku ludzi podobnie utrzymujących abstynencję motywowaną strachem. Czy można nazwać to byciem sobą i życiem w pełni?

Kim według Ciebie jest wolny człowiek? Co to znaczy żyć w pełni?

Dodaj komentarz