You are currently viewing Jesteś sobą? A może anty-sobą?

Jesteś sobą? A może anty-sobą?

Kim jesteś? Jako kto poruszasz się po świecie, wchodzisz tu i tam?

Często słyszę, nie tylko od uczestników terapii „A cóż to za pytanie?” Ale jeśli już ktoś decyduje się na udzielenie odpowiedzi, odpowiada: „Jak  to kim? No sobą! Jestem sobą!”

Czy aby na pewno?

W praktyce wygląda to tak, że jesteśmy zlepkiem przeróżnych, wgranych opinii, tradycji, często fałszywych norm, niespójnych zasad, praw pełnych luk. Stajemy w obronie spraw, do których podchodzimy wyłącznie emocjonalnie, bez dystansu, który jest niezbędny, abyśmy mogli uruchomić namysł. Nie posiadamy też narzędzi do tego, żeby rozstrzygać, czy coś jest dobre, czy złe – poddani fali relatywizmu, zalewani wybiórczymi informacjami, manipulowani przez medialny szum, obliczony na rozhuśtanie naszych emocji i uśpienie rozumu.

Odnosząc się jeszcze do tematu klucza doboru towarzystwa, odrzucam zdecydowanie  wyłączność czucia impulsów, energii, wibracji, czyli tak zwanego „nosa”, czy podążania za „odruchem serca”, intuicją, gdyż te są najczęściej  zawodne.  Jeśli na tej samej zasadzie budujesz pojęcie „bycia sobą”, moim zdaniem jesteś na drodze rozminięcia się z samym sobą. Rozminięcie się z sobą prowadzi do głębokiego rozczarowania, wewnętrznego konfliktu, rozdarcia. Tak oto człowiek zamienia się w przebierańca. Ma jakiś obraz siebie, który dystrybuuje, ale nie jest to prawda o nim, a jedynie rola, którą przyjmuje.

Bez głębokiego namysłu nad tym, kim jestem, dokonałem w życiu wielu wyborów, które przyniosły bolesne konsekwencje. Te najbardziej dotkliwe, niewłaściwe wybory to wybory partnerów w najbliższych relacjach. Byłem między innymi w związku, w którym pełniłem rolę rycerza, obrońcy, bezpiecznego portu i tak zwanego „dobrego chłopaka”, zawsze gotowego zrezygnować ze swoich planów, marzeń, oddać swój cenny czas, byleby komuś było lepiej i żeby ktoś był zadowolony. A później odrzucony, zlekceważony, niedoceniony, niewidoczny – cierpiałem, nie rozumiałem, czemu tak się dzieje, żyć mi się odechciewało. Krzyczałem o widoczność, o miłość, zabijałem się. A wszystko to dlatego, że upierałem się przy tym, że „jestem sobą”.

 Znam inne przypadki. Tych, którzy zostali urodzeni do zarządzania i do władzy, do tego, aby to im ktoś służył, zawsze pewnych swoich racji. Spotykam też ludzi, dla których bycie sobą to życie na fali raz w górze, raz na dole. Raz pan, raz sługa.

Łączy te trzy ludzkie obrazy to, że wszyscy są poszkodowani. Niezadowoleni ze swojej egzystencji, niespełnieni, sfrustrowani, wycofani, cisi albo wściekli, rozwrzeszczani. Ludzie-nieludzie. I ta najbardziej dojmująca rzecz, cecha, stanowiąca ich wspólny mianownik: odzierają siebie, a także innych z godności.

Godność to jedna z fundamentalnych, uniwersalnych wartości. Ktoś, kto rzeczywiście JEST, reaguje na każde jej naruszenie, na każdą próbę jej demolowania. Nie czyni tego sobie i innym. Reaguje, kiedy jest świadkiem naruszenia.

O sobie mogę powiedzieć: nie wiedziałem. W różnych życiowych sytuacjach odzierałem się z godności i naruszałem godność innych. A przy tym tworzyłem wykoślawiony, karykaturalny obraz człowieka dla tych, którzy mieli okazję obserwowania mnie w mojej codzienności. Przez długi czas byłem ofiarą przemocy domowej. Daleki jestem jednak od przyszywania teraz takiej czy innej łaty moim oprawcom. Oni postępowali źle, ale ja miałem wybór: mogłem z tego wyjść, a tkwiłem. Dlaczego? Dlaczego ludzie tkwią w toksycznych układach? Po pierwsze, nie mają moralnego fundamentu, którego jedną ze składowych jest godność. To z kolei skutkuje tym, że budujemy fałszywy obraz świata i samych siebie w tym świecie. Wchodzimy w przestrzeń fałszywej alternatywy: albo to, co mam i to, kim jestem – albo nic. A to jeszcze jest skwapliwie podtrzymywane o gruntowane w nas przez tych, którzy korzystają z naszego zagubienia i przywiązania do tego pogiętego, ale jednak naszego obrazu. Życie to konfrontuje. Dostajemy mnóstwo sygnałów o tym, że to nie jest ta partnerka, ten partner, ta praca, te studia, właściwa inwestycja itd. Odkrywanie tego, doświadczanie tego jest bolesne. Wtedy część z nas znieczula ból, między innymi przez używanie substancji psychoaktywnych, ucieczkę w chorobę, ekstremalne działania, które nas odcinają od przykrej rzeczywistości. Uruchamiamy mechanizm iluzji i zaprzeczania, tworząc fasadowy obraz samych siebie, przypinając sobie etykietę bohaterki/bohatera, męczennika/męczennicy – jednym słowem kłamiemy we własnej sprawie. Prawda o nas samych domaga się od nas jednak ujawnienia. To są wszystkie te momenty, kiedy nie tyle czujesz, co wiesz, i to z całą pewnością, że historia, którą dystrybuujesz, obraz siebie samej/siebie samego, który podajesz dalej – nie jest o Tobie i nie jest dla Ciebie. Jest przeciwko Tobie. Niszczy Cię. Nie jesteś sobą, tylko „Anty-sobą”.

A kim Ty jesteś dzisiaj? I czy tak ma pozostać? Długo jeszcze? Czy na zawsze?